poniedziałek, 7 grudnia 2015

[Recenzja] Szukając Alaski - John Green [blogMAS]

Życie Milesa Haltera było totalną nudą aż do dnia, gdy zaczął naukę w równie nudnej szkole z internatem. Wtedy spotkał Alaskę Young. Piękną, inteligentną, zabawną, seksowną, szaloną i do bólu fascynującą. Alaska owinęła sobie Milesa wokół palca, wciągając do swojego świata i kradnąc mu serce. Czy dzięki niej chłopak odnajdzie to, czego szuka? Wielkie Być Może – najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości. 

Bez wątpienia John Green jest jednym ze zdolniejszych, współczesnych pisarzy. Chociaż "Szukając Alaski" to jego literacki debiut od pierwszych stron można poczuć wyjątkowy, typowo Greenn'owki klimat. Można powiedzieć, że Pan Zielony jest wręcz mistrzem w pisaniu młodzieżowych książek (choć nie wątpię, że poradziłby sobie z literaturą dla starszych odbiorców). Doskonale prowadzi fabułę, idealnie kreuje bohaterów, porusza poważne problemy i co najważniejsze - nie przesadza. 
Przed przeczytaniem "Szukając Alaski" poznałem tylko jedną książkę Greena, mianowicie "Gwiazd naszych wina". Wspaniałą, romantyczną, do bólu nierealną powieść. "Szukając Alaski" jest jej całkowitym przeciwieństwem. Początkowo byłem wręcz onieśmielony, spodziewałem się kolejnej ckliwej historii oczywiście z przesłaniem. Tym razem Green zaserwował nam opowieść pełną alkoholu, seksu, śmierci, nastoletnich problemów, przyjaźni, miłości. Przesyconą prawdziwym, codziennym życiem.

Miles jest najzwyklejszym chłopakiem z Florydy. Trochę aspołeczny i wycofany. Nie jest gnębiony, ani nękany, ale brakuje mu prawdziwych przyjaciół. Niby wszyscy go lubią, ale czy ktoś przejąłby się gdyby poważnie zachorował, albo czy ktoś zauważyłby czy go nie ma w szkole? Pewnie nie. Miles ma dziwne hobby, zapamiętuje ostatnie słowa wielkich ludzi. Tak po prostu. W pewnym momencie swojego życia postanawia coś zmienić. Opuszcza Florydę oraz rodziców i wyrusza w poszukiwaniu wspomnianego już Wielkiego Być Może. Zmienia szkołę na placówkę z internatem w Alabamie i poznaje swojego współlokatora Pułkownika. Pułkownik jest niskim i zarazem wysportowanym chłopakiem. Pochodzi z rozbitej rodziny. Nie cieszy się wielkim majątkiem, ale za to pozyskuje od swojej mamy ogromną miłość. Pułkownik zapoznaje Milesa z tytułową Alaską. Jest to szalona, niezrozumiała i kompletnie niezwykłą dziewczyną.

Trudno mi określić dlaczego kocham tę książkę. Ma ona w sobie to coś. Przede wszystkim bohaterzy są świetnie wykreowani. Chociaż to postacie powstałe w głowie autora, Green nadał im zwykłe ludzkie cechy, wady jak i zalety. Możemy poznać ich przyzwyczajenia, hobby, preferencje. Dlatego wydawać się może, że takie osoby naprawdę żyją (ekh.. lub żyły).
To co jest typowe dla książek tego autora to poruszenie (nie tylko nastoletnich) problemów. W GNW Green skupił się głównie na miłości, chorobie i śmierci. To ostatnie nie przeważało zbytnio lecz unosiło się w powietrzu. Przy tej pozycji Zielony pisze o nieodwzajemnionej miłości, nastoletnich wybrykach (i ich konsekwencjach), rodzinnych problemach no i o śmierci, która nadaje sens tej pozycji. Dowiadujemy się o przyczynach i skutkach tej tragedii i uświadomimy sobie jak życie jest kruche oraz jak w szybki i niezwykle głupi sposób możemy je stracić.
Świetne jest to, że książka ta jest niekończącą się kopalnią cytatów. Począwszy od najprostszych fraz (moje ulubione "Biegnij, biegnij, biegnij, biegnij" oraz "Prosto&Szybko" -nie wiem dlaczego, ale uwielbiam proste cytaty, najbardziej one do mnie przemawiają i każdy może sobie dopowiedzieć swoją część), po długie zdania, które z przyjemnością można cytować i recytować. Oczywiście nie wspominając o ostatnich słowach wielkich ludzi, które czasem skłaniają do refleksji... no a czasem rozbawiają i poprawiają humor :)

1 komentarz :

  1. Do przeczytania jakiejś książki Greena miałam zabrać się dawno temu. Bardzo dawno temu. Ale wyszło z tego... nic z tego nie wyszło, nie oszukujmy się. Myślę, że Szukając Alaski miałoby szansę mi się spodobać ze względu na chorobę i śmierć. Z niewiadomych przyczyn uwielbiam takie klimaty, więc sięgam po wszystko, co je zawiera. Ale cytaty raczej denerwowałyby mnie. Nie to, że ich nie lubię, ale zawsze wydają mi się przesadzone. Takie proste - oczywiście, a nawet zachwycałabym się nimi przez najbliższy miesiąc po przeczytaniu książki. Ale te piękne wywołują u mnie odruch wymiotny (tęczą!) więc ich nadmiar raczej nie zachęca mnie do sięgnięcia po Szukając Alaski. Chociaż kto wie, pewnie i tak bym to polubiła.

    OdpowiedzUsuń