poniedziałek, 28 maja 2018

Piękne Istoty - Kami Garcia i Margaret Stohl

Książki to duża i ważna część mojego życia, równie ważna co przemyślenia i refleksje, dlatego też chciałbym, żeby i one znalazły swoje miejsce na blogu.
Co poniedziałek.
Mniej więcej.
A dzisiaj? Piękne Istoty - Kami Garcia i Margaret Stohl.





Książkę przeczytałem drugi raz. Za pierwszym razem (rok 2013, lat 14) całkiem mi się spodobała. Historia wydawała mi się trochę pokręcona, a książka nieco za długa, ALE zapadła mi na tyle w pamieć, że po 5 latach (wow, kiedy to minęło??) wróciłem do niej. Mało tego dokupiłem dwie kolejne części trylogii. Dzisiaj jako nieco bardziej doświadczony czytelnik zauważyłem zarówno zalety, jak i wady tej historii.
Przede wszystkim trzeba być świadomym tego, że jest to książka młodzieżowa idealnie wpisująca się w trendy tej literatury z 1 dekady XXI wieku. Absolutnie nie jest ona irytująca, kliszowa, mało kreatywna, czy tandetna. Idealnie korzysta z tego co już powstało i wykorzystuje na własne potrzeby. Mamy tutaj miłość 16-latków, tajemnice, klątwy, jasny podział na czerń i biel. Nic krzywdzącego, ale jednocześnie mało odkrywczego.
Wydaje mi się, że mocną stroną "Pięknych istot" są postacie. Niestety nie te pierwszoplanowe (które są proste i przezroczyste), ale za to cała reszta bohaterów, które tak naprawdę tworzą ten świat są charyzmatyczne, wielowymiarowe i o bogatym świeicie wewnętrznym. Zarówno Marcon (który na pozór wydaje się być tylko tajemniczym typkiem, być może badboyem na emeryturze, ale w rzeczywistości okazuje się pełnym miłości i pokrzywdzonym przez życie mężczyzną), Amma (skrywająca ogrom tajemnic, w których czasem się gubi), czy Marian (bibliotekarka, ale jednocześnie najbardziej urocza i przepełniona miłością do książek postać literacka jaką znam). Warto by było, żeby autorki rozwinęły inne postacie takie jak Link, rodzinę głównej bohaterki i jeszcze kilka poszczególnych bohaterów, które wydają się mieć dobry potencjał, ale ich charaktery gdzieś zgubiły się po drodze.
Wspomnę jeszcze, że brak charakteru głównych postaci mogę wybaczyć. Wydaje mi się, że to jedna z oznak wspomnianego przeze mnie trendu literackiego. Na początku wieku można odnaleźć wiele postaci bez mocno zarysowanych cech charakteru. Wydaje mi się, że jest to stosowane, by młody czytelnik mógł się utożsamić wraz z bohaterami.
Mówiąc jeszcze o postaciach chciałbym przyczepić się nieco Ethana, bo mimo że jego wybory, czy dialogi nie wiele o nim mówią. Jest on wtedy mało wyrazisty, ALE świat wewnętrzny (szczególnie do 300 strony) jest bardzo ciekawy. Równie ciekawy jak sama postać. Jest on przecież synem naukowców, którzy w szczególny sposób cenią wykształcenie, maniery i historię. I akurat to widać. Przemyślenia chłopaka są trafne, refleksyjne i całkiem poważne jak na 16/17-latka. Niestety nie mogę powiedzieć tego o Lenie, która wydaje się być odzwierciedleniem smutnej Tumblr girl.
Warto zaznaczyć, że autorki świetnie bawią się stereotypami i amerykańską obyczajowością. Małe miasteczko wykreowane na potrzeby historii jest iście amerykańskie i równie groteskowe. Wyczuć można ironię ze strony autorek, być może krytykę na obecny stan rzeczy. Bawią się one tym, jednocześnie bawiąc czytelnika (przynajmniej mnie). Nieco kpią, ale przede wszystkim wskazują na niektóre problemy społeczne Stanów.
Na sam koniec dodam, że genialnym elementem historii było wykorzystanie dzieł literackich w różny sposób. Pojawiła się masa cytatów, tytułów i nazwisk autorów. Może nie miały one znaczenia dla fabuły, ale z pewnością ubogacały historię.

Książka naprawdę podobała mi się do 300 strony, później było już tylko gorzej. Akcja się niepotrzebnie wiła, myliła, wydawało mi się, że w tym momencie autorkom wygasł plan, a później już tylko improwizowały. Niestety również język, który do 300 strony był lekki, przyjemny, miejscami metaforyczny, ale przede wszystkim łatwy i PŁYNNY. Później stał się zawiły, zauważalny był słaby warsztat. Szczególnie w dialogach, czy opisach.
Według mnie akcja toczyła się również zbyt długo. Było zbyt dużo akcji, niektóre nie były zbyt dobrze rozegrane, urwane w połowie rozwinięcia. Niektóre przemyślenia, czy wątki stale powracały, jakby autorki gubiły się trochę we mgle. Idealnym rozwiązaniem byłoby skumulowanie akcji i odchudzenie książki o jakieś 100, czy nawet 200 stron.
Również świat magiczny "Pięknych Istot" jest trochę zbyt skomplikowany. Miejscami na wyrost. Czasem autorki zamiast skupić się na jednym elemencie i dobrze go rozwinąć, czy wyjaśnić to przechodziły do następnego, jakby bały się, że go zapomną do następnej części. Jednak mimo wszystko muszę pochwalić sposób ekspozycji, który nie jest aż tak zauważalny. Czytelnik nie dostaje naraz dużej dawki informacji tylko są one rozłożone w czasie. Jednak tak czy siak informacji jest dużo. Trudnego języka specjalistycznego również nie brakuje.
Jeszcze bardzo irytował mnie wyraźny podział na biel i czerń. W historii brakuje szarości. Wydaje mi się, że jest to kwestia konwencji, jednocześnie zabawa stereotypami. Jednak często wkurzałem się, gdy jakiś bohater jest zły bo jest zły i ma złe plany bo jest zły. Jakby się uprzeć jest kilka (może jedna może dwie) postacie, które można zaliczyć do tej "szarej strefy" większość jest jednak albo biała, albo czarna. Opiera się również na tym cała oś fabularna, więc często irytacji nie brakuje.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz