środa, 30 marca 2016

Wiosną lubię...

Wiosna, moi milusińscy! W końcu!!! A skoro wiosna, to trzeba obudzić się wreszcie z zimowego snu, wyrwać z marazmu i odżyć. Łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić, co? Skądś to znam… Dlatego właśnie przygotowałam dla Was 2 kreatywne wyzwania, które pobudzą Was do działania. Mam nadzieję, że skusicie się chociaż na jedno!

Wiosno, ach to ty! W końcu nadszedł ten cudowny czas, gdy zimowe chmury i nieprzyjemny chłód odchodzą w niepamięć. Możemy zacząć się cieszyć pierwszymi promieniami słońca, krokusami i porządnym kopem w tyłek po zimowym lenistwie. Okres świętego mikołaja, śniegu i temperatury poniżej 0 trochę nas rozpieścił. Zimne dnie, które zniechęcały do wychodzenia z naszego domku i długie wieczory nakłaniające do czytania książek w cieplutkim kocu. A do tego te okazje do świętowania. Ale w końcu możemy zacząć ŻYĆ. Przy okazji, nie mam pojęcia kto wymyślił, żeby zaczynać rok w styczniu. Przecież wiadomo, że postanowienia noworoczne najlepiej spełnia się na wiosnę!



Oto 6 powodów dlaczego kocham wiosnę:

1. Przede wszystkim dlatego, że w końcu odżywamy. Tak jak wspomniałem wcześniej dostajemy porządnego kopa pozytywnej energii i wyrywamy się z zimowego lenistwa. Możemy zacząć działać i się realizować. Każdy przyzna, że śnieg i obżarty brzuszek nie zachęcają nas do spełniania marzeń, a promienie słońca i świergot ptaków jak najbardziej. Ci wytrwalsi (i ci z lepszą pamięcią) mogą rozpocząć realizację postanowień noworocznych. Kto powiedział, że styczeń jest od tego? Marzec też się nada.

2. Do życia nie wraca tylko człowiek, ale również zwierzęta i rośliny. Kocham widok krokusów, przebiśniegów i odżywającej natury. Ptaki zaczynają świergotać, trawa staje się zieleńsza, a skowyt psów, aż tak bardzo nie przeszkadza.
Niestety wiąże się to z pyleniem... alergik zrozumie ile zła jest zawarte w tym słowie.

3. W końcu zaczyna być jasno. Zimowy półmrok zaczął już mnie irytować. Rano ciemno, w dzień ciemno, a wieczorem... ciemno. Zacząłem się zastanawiać, czy apokalipsa nadchodzi wielkimi krokami, czy po prostu Ktoś na górze nie zapłacił rachunku za światło i nam na amen słonko odcięli.

4. Będąc w temacie światła muszę wspomnieć, że rano idąc do pracy, szkoły, czy gdziekolwiek jest... JASNO. Nie wiem, czy pamiętacie jeszcze zimowe poranki, gdzie zamiast wschodzącego słońca zastawaliśmy księżyc w pełnej okazałości. Na szczęście szybko taki stan nie powróci, a my możemy zacząć dzień z promykami słońca.

5. Kolejny powód to LUDZIE. Po zimowym śnie każdy wychodzi ze swojej pieczary i w końcu możemy zobaczyć kogoś oprócz wałęsających się psów. Chociaż nie przepadam za obecnością obcych osób blisko mnie, po prostu mnie to cieszy, że ludzie również cieszą się wiosenną pogodą.

6. Jednym z ważniejszych powodów jest to, że zaczyna się robić ciepło. Już można zmienić zimowy puch na trochę lżejszą kurtkę, później wystarczy bluza, a na końcu plażing, smażing i leżenie brzuchem do góry! A tak na serio, chyba każdy się cieszy, gdy zaczyna topić się, a pogoda za oknem staje się coraz cieplejsza. W mgnieniu oka przyjemne 15° zmieni się na letnie 40°... co już nie będzie taką dobrą wiadomością...

Nigdy nie postrzegałem wiosny jako małego cudu natury. Nie cieszyłem się ze świergotu ptaków, topnienia śniegu, ani z zielenienia się trawy. Marudziłem na tłumy, które wychodzą na ulice, myślałem o nieznośnej alergii i tym całym (pożal się Boże) pyleniu. Ale wydaje mi się, że pora na zmiany. Warto cieszyć się drobnostkami i myśleć pozytywnie!

poniedziałek, 21 marca 2016

Moje ulubione (polskie) seriale

Nie wiem, czy jestem jakimś odmieńcem, albo po prostu dziwakiem. Być może nie nadaje się do roli nastolatka. Ewentualnie jestem jakimś nieudanym eksperymentem naukowym (kto wie, wszystko możliwe). Jestem przykładem osoby, która nie lubi długo zajmować się jedną czynnością, wolę zrobić wszystkiego po trochę (co wcale nie jest dobrą cechą). Dlatego nie oglądam wielu filmów, nie czytam kilku(nastu) książek w miesiącu, ani nie spędzam godzin na wpatrywanie się w ekran monitora, ale mam swoje ukochane perełki serialowe, z którymi się z wami podzielę.



Na tapet wezmę polskie seriale nie bez powodu. Przede wszystkim głównie oglądam seriale naszych, ojczystych producentów. Nie wiem dlaczego tak wychodzi, gdy rozpoczynam oglądać seriale zagraniczne po prostu mnie one nudzą. Oprócz tego polskie seriale są całkiem dobrze zrobione, szczególnie, gdy chodzi o krótkometrażówki.

BrzydUla
 Polska ekranizacja kultowego serialu "Ugly Betty". Myślę, że historia każdemu dobrze znana. Serial opowiada o losach niezbyt urodziwej Uli Cieplak, która zdolnością i pracowitością zdobywa coraz to nowe stanowiska w prestiżowym domu mody Febo & Dobrzański, a przy okazji poznaje swoją nową miłość. Może fabuła nie zachwyca, ale jestem pewien, że każdy przy tej telenoweli dobrze się bawił. Emitowana ona była w latach 2008-2009.

Singielka 
Jest to jedyny serial, który aktualnie oglądam, opowiada on historię Elki, dziennikarki, która swoimi felietonami podbija świat internetowych redakcji. Elka jest przygrubawą zaradną i twardo stąpającą po ziemi kobietą, która (oczywiście) nie ma szczęścia w miłości. Do tego Ela ciągle krytykowana jest przez swoją apodyktyczną matkę, która porównuje ją do młodszej siostry, która (do czasu) ma idealne życie. Serial emitowany jest przez stację TVN od października 2015 o godzinie 20:55. Obecnie liczy lekko ponad 100 odcinków.

Przepis na życie
Anka prowadzi spokojne i poukładane życie razem z ukochanym mężem i nastoletnią córką. Nie zauważa jednak, że w jej związku pojawia się ktoś nowy. Jej rzeczywistość kompletnie się zmienia. Staje się samotną matką (w drugiej ciąży), która do reszty oddaje się swojej pasji - gotowaniu. Anka wkrótce poznaje nową miłość, ale jej życie ciągle się komplikuje, stwarzając przy tym wiele zabawnych sytuacji. Serial emitowany był w latach 2011-2013. Liczy 65 odcinków w 5 sezonach.

2XL
Jest to zabawny serial, pełen sprzeczności i nieporozumień. Agata z zawodu biolog walczy z otyłością. Z powodu złego odżywiania trafia do dietetyczki, która... również ma problem ze swoją wagą. Kobiety z dwóch różnych światów muszą radzić sobie z problemami codziennej egzystencji jednocześnie walcząc ze słodkimi pokusami. Serial emitowany był na antenie stacji Polsat w 2013 roku, niestety posiada jedynie 13 odcinków.

Rodzina zastępcza
Kultowy, polski serial, myślę że każdemu dobrze znany. Jak dla mnie wspomnienie dzieciństwa, kojarzy mi się głównie z letnimi wieczorami spędzonymi w babcinym łóżku. Serial opowiada historię Anny i Jacka, którzy postanowili zostać rodziną zastępczą dla dzieci z nieciekawą przeszłością. Początkowo adoptują trójkę; Romka, Zosię i Elizę. W 260 odcinku adoptują również Dorotkę i Wojtka, a w 313 postanawiają zaopiekować się bliźniakami: Piotrkiem i Pawełkiem. Warszawska rodzina musi radzić sobie ze śmiesznymi perypetiami spowodowanymi często przez dzieci, a także nowobogackich sąsiadów Alutkę (którą uwielbiam ♥) i Jędrule.

Może fabuła polskich telenowel nie zachwyca, a aktorzy w nich grający powtarzają się częściej, niż Starbuck w Nowym Jorku, ale... i tak je lubię. Gra aktorska nie jest tragiczna, a scenografia i wykonanie techniczne jest całkiem dobre. W przeciwieństwie od naszych ojczystych filmów, seriale pozostają na całkiem  dobrym poziomie.

środa, 16 marca 2016

Nie jesteś niezniszczalny!

W pierwszym wpisie na blogasku (który uważam za całkiem niezły >>klik<<) użyłem z cytatu z genialnej książki Erica-Emmanuela Schmitta "Zapominamy, że życie jest kruche, de­likat­ne, że nie trwa wie­cznie. Zacho­wuje­my się wszys­cy, jak byśmy byli nieśmiertelni". Odkąd przeczytałem książkę Schmitta (plus kilka innych książek o podobnej tematyce) myślałem, że mam świadomość, że nic nie trwa wiecznie. Nie twierdze, że byłem na to przygotowany. Myślałem tylko, że w moim małym rozumku pojąłem kruchość życia. Wydawało mi się, że odkryłem coś niezwykłego. Dziś coś jest, a jutro już tego nie ma. Cała magia życia. Myślałem, że to zrozumiałem. Nic bardziej mylnego.



Odkąd wyrośliśmy z pieluch, a w naszym życiu na dobre zadomowiła się rutyna zaczynamy żyć w pewnym rytmie. Każdy dzień wygląda podobnie. Nie mówię, że biegniemy w wyścigu szczurów, raczej kręcimy się w kółko. Nie chcę tego krytykować. To naturalna kolej rzeczy. Życie to nie wakacje. Ale żyjąc w takim świecie powoli wszystko nam się zaciera, zmywa ze sobą. Dziś jest poniedziałek, czy wtorek? Nieważne. To było tydzień temu? Bez znaczenia. Ten czas tak szybko minął? No bywa... Myślę, że wiesz o czym mówię.

Przez tę rutynę życie wydaje nam się ciągiem. Bez początku, ani końca. Czasem mamy wrażenie, że jesteśmy wieczni. Przecież żyjemy odkąd pamiętamy (#zacna_uwaga) i skąd mamy wiedzieć kiedy to się kończy. Po prostu żyjemy bez świadomości, że zaraz możemy zniknąć. Oprócz smutku i łez bliskich nic po nas nie zostanie.
Nie mamy świadomości, że wychodząc do sklepu, pracy czy szkoły możemy już nie wrócić. A może powinniśmy mieć coś takiego na uwadze. Traktujmy dzisiejszy dzień jak ostatni, bo jutro może nie nadejść. Cieszmy się chwilą. Wiem, że teksty są oklepane i trochę kiczowate, nazwa do czegoś zobowiązuje, ale także są prawdziwe.

Gdy zaczniemy żyć według takich oklepanych tekstów, a przynajmniej będziemy próbować to zrobić. Życie od razu będzie lepsze. Doceniajmy drobnostki, małe gesty. Cieszmy się ładą pogodą, zwróćmy uwagę na najbliższych, po prostu cieszmy się życiem, bo nie wiadomo kiedy możemy go stracić.

poniedziałek, 14 marca 2016

[Poniedziałkowa Recenzja] Czerwona królowa - Victoria Aveyard

Życie Mare nie jest za ciekawe. Osiąga słabe wyniki w szkole, nie pracuje, a za kilka miesięcy musi wstąpić w szeregi wojska, gdzie najprawdopodobniej szybko zginie. Do tego jest Czerwona, czyli jej życie jest warte mniej, niż waży (jeśli jesteś Czerwony, na pewno zbyt dużo nie ważysz). Aby upodobać się rodzicom, kradnie. Chociaż nieważne co by robiła jest gorsza, niż jej rodzeństwo. Pomijając to wszystko, życie Mare jest normalne. Uczęszcza do szkoły, spędza czas z przyjaciółmi i próbuje nie umrzeć z głodu. Pewnego dnia dowiaduje się, że pomimo czerwonek krwi, która płynie w jej żyłach, posiada ona specjalne umiejętności. Umiejętności, które mogą posiadać tylko Srebrni. Nadludzie, przez wielu uważani za potomków bogów. Gdy jej sekret wychodzi na światło dzienne Mare staje się narzeczoną księcia i z małej wioski przenosi się na królewskie salony. Bajka i spełnienie marzeń? Nie do końca. W życiu Mare kłamstwo, obłuda i strach są na porządku dziennym. Musi udawać kogoś kim nie jest, musi wyrzec się swojej rodziny. musi uważać na swój każdy ruch. Jeden niewłaściwy krok może doprowadzić ją do Kościńca. Uwierzcie, nie chcecie tam trafić.

Czerwona królowa to niepewny grunt. Koledzy zza oceanu się nią zachwycają, a nasi lokalni recenzenci nie pałają zachwytem do tej pozycji. Ja zazwyczaj bronie książek. Staram się postrzegać ich zalety, a na wady przymknąć oko. Więc jeśli chcesz przeczytać recenzje Czerwonej królowej jakiej w polskiej książkosferze jeszcze nie było... zapraszam!

Po przeczytaniu książki Aveyard nie można obejść się bez myśli "Ej, ja skądś to kojarzę...". Nie powiem, że ja też tak nie pomyślałem. Bo pomyślałem, nawet kilka razy. Czerwona królowa nie jest niczym odkrywczym. Nie wprowadza nowego gatunku literackiego, a po jej przeczytaniu twoje życie nie zmieni się o 360o. Ale osądzanie panią Aveyard o plagiat to lekka przesada. Często hipokryzja. Recenzenci często czepiają się najmniejszych szczegółów, a prawda jest taka, że fundament każdej dystopii (chociaż nie uważam, że ta pozycja jest dystopią, nie wiem kto to wymyślił) dla młodzieży i wielu pozycji dla nastolatków jest taki sam. I nie koniecznie jest to plagiat Igrzysk, Niezgodnej, czy Rywalek
Osobiście słysząc niektóre porównania nie wiedziałem czy wybuchnąć śmiechem, czy płaczem. Denerwuje mnie czepienie się wątku, tzw. młodszej siostry, czy trójkątu miłosnego (tak jakby te wątki były czymś oryginalnym i odkrywczym), ale porównanie Panem i Palów rozpierniczyło system. To tak jakby porównać kuropatwę do kurka. Wydaje mi się, że w Polsce nastąpił trend na hejt powieści Aveyard. Najbardziej krzywdzące dla tej pozycji było niedocenienie jej walorów. Blogerzy po tym jak powiedzieli, że ta książka jest beznadziejna i w ogóle ble, kompletnie zapomnieli o jej zaletach. Nieliczni odważyli się wspomnieć o tym, że ta książka ma jednak coś fajnego do zaoferowania... ale zaraz się wycofywali, a na koniec i tak podkreślali, że to plagiat. Niewielu ją doceniło... więc ja to zrobię! 

Na sam początek muszę pochwalić wyobraźnię autorki. Jeszcze się nie spotkałem z tak rozbudowaną hierarchią umiejętności (w prawdzie jeszcze nie czytałem Czasu Żniw, ale w tej kwestii powieść Shannon może mieć przeciwnika). Zazwyczaj autorzy fantastyki idą na łatwiznę i darują swoim postaciom duży wachlarz umiejętności. Nie tym razem. Victoria Aveyard od początku buduje pewien system. Każdy ród specjalizuje się w danej dziedzinie, a umiejętności są przekazywane w ścisły sposób. Nic wielkiego, a cieszy. 
Mam pewne spostrzeżenie na temat tej książki. Nie jestem pewien czy słuszne, ale się nim podzielę. Wydaje mi się, że Aveyard zaczerpnęła wiele wątków historycznych. Bardziej inspirowała się ideologiami, niż faktycznymi zdarzeniami.
 Zacznijmy od copiątkowych walk na arenie. Niby coś nam to przypomina. Walki gladiatorów i te sprawy, ale gdy przyjrzymy się bliżej spojrzymy na pozycje z innej perspektywy. Czerwoni, aby uczestniczyć w tych widowiskach byli zwalniani z pracy i szkoły. Głównym zamierzeniem Srebrnych było ukazanie swojej siły i można podejrzewać, że chcieli oni zaznajomić nędznych, niewykształconych Czerwonych zapoznać z pewnym rodzajem sztuki. Pewnie nie widzieliście, że władze ateńskie w V wieku p.n.e. postępowali podobnie. Płacili oni Ateńczykom na uczestnictwo w cotygodniowych spektaklach teatralnych, w celu zapoznania Ateńczyków ze sztuką wysoką.
Do tego ci Srebrni. Nadludzie, potomkowie bogów, którzy rządzą Czerwonymi. Rasą, która się nie liczy. Rasą, której krew jest nie ważna, a za jej przelanie nic nikomu się nie stanie. Jeden czerwony mniej, czy więcej. Co za różnica. Nie przypomina wam to toku rozumowania pewnego pana z krótkim wąsikiem, który lubił eksperymentować z gazem? Mnie bardzo. Wydaje mi się, że Aveyard mogła zainspirować się ideologią nazistowską... chyba, że zrobiła to przypadkowo. Czy oznaczałoby to, że w autorce drzemie wewnętrzny nazista? 
Pomijam kwestie rodziny, królewskiej, arystokracji i rebeliantów. To oczywiste. 

Reasumując. Czerwona królowa nie jest odkryciem. Nie jest niczym wyjątkowym, ani spektakularnym. Jest jednak ciekawa i ma coś do zaoferowania. Wydaje mi się, że warto sięgnąć po tę pozycję na pewno się nie będziecie nudzić. Mam nadzieję, że udało mi się zachęcić was do jej przeczytania.

~*~

Tytuł: Czerwona królowa
Data wydania: 18 lutego 2015
ISBN: 9788375153323
Wydawnictwo: Moondrive
Liczba stron: 488
Moja ocena: 6/10
Ocena serwisu LB: 7,87/10

środa, 9 marca 2016

Gdzie się śpieszysz?

W dzisiejszych czasach wszystko musi być szybkie: szybkie jedzenie, szybkie spotkanie, szybki trening. Wszędzie się gdzieś śpieszymy i ciągle brakuje nam czasu. Codziennie robimy wiele rzeczy, a tak naprawdę nie robimy nic. Brakuje nam czasu dla rodziny, na odpoczynek, dla siebie. Brakuje nam czasu na życie. Dlatego ja mówię; zwolnij! Gdzie się tak śpieszyć? Żyj. Po prostu  żyj.



Od lat jesteśmy zasypywani wielkimi odkryciami, że korpo życie nas zabije. Powinniśmy się skupić na zdrowiu, rodzinie bla bla bla. Jeżeli myślisz, że to kolejny taki wpis to... wcale się nie pomyliłeś.

Pewnie, gdy przykładasz się solidnie do swoich obowiązków zauważyłeś pewną rutynę. Praca (szkoła), dom, praca, dom, praca, dom. Pięć, nawet sześć razy w tygodniu. 52 tygodnie, 365 dni bez przerwy. Rok w rok. Ile to się już ciągnie? Kilka, może kilkanaście lat? Nie byłoby w tym nic złego. Fajnie jeżeli ktoś jest szczęśliwy, zadowolony i spełniony. Ale rzeczywistość wygląda tak jak wygląda. Nie zawsze jesteśmy kowalami swojego losu i nie żyjemy tak jak Brad Pitt z Angeliną u boku. Zapominamy o sobie, swoich bliskich, rodzinie, dzieciach. Pędzimy za tłumem.

Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Ratę za kredyt trzeba zapłacić, dzieci same się nie na karmią, a do wygodnego życia uzależniłeś się jak Scooby Doo od Scooby Snacków. Trudno stało się. Ale zawsze da się coś zmienić.
Nie mówię, żebyś porzucił dobrą posadę dyrektora do spraw finansów, siedział kilka miesięcy w domu na dupci, a później został malarzem. Co z tego, że nie potrafisz malować. Nikt ci nie zabroni... chyba, że żona. Żony się trzeba słuchać, życie jest wtedy łatwiejsze. Nieważne.
Wcale nie chodzi, abyś zmienił swoje życie o 360° i kręcił nim jak rosyjską ruletką. Spokój i stabilizacją są ważne. Wygodne życie także, ale cii.
Nie powiesz mi, że niczego nie da się zmienić, bo się da. Ja to wiem i ty również. Nie bierz nadgodzin, nie wyjeżdżaj co miesiąc na durne szkolenia, a jeżeli nie musisz czegoś robić, nie rób tego.Nadgorliwość nie zawsze się sprawdza. Oczywiście miejmy do wszystkiego umiar. Przez jakiś czas musisz ciężko popracować i do czegoś dojść, aby móc sobie zrobić przerwę i nabrać w płuca powietrza. Musimy znaleźć złoty środek . Pewnie o tym słyszałeś. Tak właśnie myślałem.

Gdy jesteśmy młodzi i silni możemy być trochę egoistyczni. Pracujmy na siebie, i na swoją przyszłość. Uczmy się, pracujmy, udoskonalajmy, ale gdy zakładamy rodzinę, mniej lub bardziej świadomie, nasze priorytety powinny się zmienić. Nie będziesz całe życie Kubą Wojewódzkim. W końcu wyjścia do klubu zamienisz na brudne pieluchy, a wakacje w NY na weekend z rodziną. Czy to oznacza, że będziesz musiał zrezygnować z siebie? Niekoniecznie. Może wtedy dopiero zaczniesz żyć. A przy okazji zrób badania, które odwlekasz od lat i zadzwoń do mamy, która wyczekuje na twój telefon.

A gdy w domu nie czeka na ciebie trójka dzieci, smród pieluch i ukochana połówka, nie oznacza to, że musisz zaharowywać się na śmierć i zapominać o priorytetach. Im wcześniej się zorientujesz, że życie przecieka ci przez palce tym lepiej dla ciebie. Tym czasem ogarnij swoje życie. Nie musisz czekać na wpis na jakimś popularnym blogu i super grupę na facebooku. Bądź sam dla siebie Martą i ogarniaj swoje życie przez cały rok.

Codzienność jest okrutna i smutna. Nie zatrzymasz wyścigu szczurów i każdy o tym wie, ale zwolnij. Nie musisz pędzić na samym przodzie. Możesz biec w tyle. Trochę potruchtaj nic ci się nie stanie. Świat się nie zawali. Naprawdę.

sobota, 5 marca 2016

Cytaty #2


♥ Podaruj mi miłość ♥

Jeśli nosisz w sobie magię, powinieneś chronić ją przez całe życie, bo jeśli raz pozwolisz jej zniknąć, już nigdy nie powróci - Jenny Han, Gwiazda Polarna Wskaże Ci Drogę

To nasz dom w jego domu. Nasz świat w tym świecie - David Levithan, Kryzysowy Mikołaj

Miłość to trudniejsza droga - Myra McEntire, Jezus Malusieńki Leży Wśród Wojenki 

♥ Więzień labiryntu - James Dashner ♥

Właśnie zapoczątkowałam Koniec

Najgorsze było zapomnieć ciebie

Pamiętam, że pamiętam 

Jasna cholera, jesteś tylko człowiekiem. Powinieneś się bać

♥ Czerwona królowa - Victoria Aveyard ♥

Przypominam sobie, jak bardzo zaszkodziła mi nadzieja i łagodnieje

Dla mnie jednak nie jest to bajka, ani nawet sen. To koszmar

Potężni są ci, którzy wyglądają na potężnych

Takie już moje zezowate szczęście

Strach mnie zabije

Przeszłość jest o wiele wspanialsza od przyszłości

Prawda się nie liczy. Liczy się tylko to, w co wierzą ludzie

Taka jest już nasza natura (...). Niszczymy . To cecha charakterystyczna dla rodzaju ludzkiego. Niezależnie od koloru krwi, zawsze upadamy

środa, 2 marca 2016

Nowy początek

Pierwszy wpis w marcu będzie czysto informacyjny. Po pierwsze dlatego, że na blogu szykują się zmiany, jedne większe, drugie mniejsze, ale wydaje mi się, że jest już na nie czas. Blog istnieje prawie rok, a od jakiegoś czasu kompletnie się nie rozwija, dlatego chcę grubą linią odciąć to co było kiedyś i to co nastąpi. Oprócz tego wypada jakoś wyjaśnić mój miesiąc nieobecności.



Nie było mnie przez problemy rodzinne, w ostatnim wpisie co nieco o tym wspomniałem, ale nie chcę się nad tym rozwodzić. Musiałem dojść do siebie i wszystko przemyśleć. Chociaż jeszcze całkiem się nie ułożyło chcę spróbować powrócić. Nie tylko do blogowania, ale również do życia. Wraz z nowym początkiem bloga, rozpocznie się mój nowy początek. Moje życie zmieniło się o 360°C a zmiany nadal następują...

Koniec o mnie teraz o blogasku.
Przede wszystkim zmienił się adres z bloga, TheKisho przerodziło się w KICZOWATE (początkowo chciałem "kiczowato" no ale to inna historia). Ze zmianą nazwy nosiłem się już długo. Ale zanim o tym opowiem o pierwotnej nazwie.
Jak wiadomo wymyślenie dobrej nazwy dla bloga to nie łatwa sztuka. Najlepiej aby tytuły blogaska nawiązywał do jego tematyki, do naszej osoby i aby ogólnie fajnie brzmiał. Ja zdecydowałem się na TheKisho, teraz oceniam, że ta nazwa nie jest zbyt dobra. Ale o co z nią chodzi?
The każdy zna. jest to przedimek określony, który stosuje się w odpowiednich miejscach przed odpowiednimi rzeczownikami bla bla bla. Z Kisho jest dłuższa historia. Kilka lat temu miałem poważny problem. Musiałem stworzyć dla siebie oryginalny nick. Przecież podpisywanie się pospolitym imieniem jest dla dzieci. C'mon ja już jestem w gimnazjum. Więc jako gimnazjalista zachwycony kulturą kraju kwitnącej wiśni poszukiwałem japońskiego imienia, koniecznie na literę K (od pierwszej litery mojego imienia: Krystian). Więc od tamtej pory w internecie kreowałem postać Kisho.
Szczerze nie mam pojęcia dlaczego bloga nazwałem tak, a nie inaczej. Tworząc blogaska zamierzałem skupić się na sobie i swoim charakterze (chciałem go zmienić, czyt. chciałem być mniejszym pesymistą) i tak troszeczkę odciąć się od nazwy Kisho, chociaż nadal ją wszędzie używam. Postanowiłem mieć zakątek gdzie będę ja, a nie Kisho. Do tego TheKisho kompletnie nie pasuje do tematyki bloga i pewnie wiele osób mogło mieć problem z jej zapamiętaniem. Ogólnie taka dziwna była.

A KICZOWATE? Tu również trochę wkradł się już dobrze znany Kisho. Jako, że to japońskie imię istnieje problem z jego wymówieniem. Osobiście od samego początku mówiłem 'Kiszo' choć czasem słyszałem wersje przez 'ś'. Pewnie dlatego zaczęto je przemieniać na bardziej polskie nazwy. Dlatego po przekręceniu kilku liter powstało 'kiczowate'.... można też powiedzieć, że mój blog to kicz. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. Tak jest i koniec.

Do tego postanowiłem wprowadzić drobne poprawki kosmetyczne do szablonu. Osobiście podoba mi się, wygląd bloga i póki nie będę mógł zrobić czegoś WOW... zostawię tak jak jest.
Reszta zmian powstanie powoli, stopniowo. Wydaje mi się, że największy krok za mną i jestem z niego zadowolony. Oczywiście chce pracować nad jakością wpisów oraz nad własnym warsztatem. Myślę o najbliższych postach, zacząłem coś pisać i ciągle zastanawiam się w którą stronę pokierować moje małe dziecko. Czyli bzdety, nad którymi rozwodzi się każdy bloger. Oczywiście nie zdradzę wam wszystkich sekretów, ale mogę obiecać, że wracam na stare śmieci. Widzimy się w każdy poniedziałek i środę... mam taką nadzieję ;)