czwartek, 9 listopada 2017

18

Wielkie plany są ulotne.
Chciałem dokładnie udokumentować ostatnie chwile mojej młodości i zrobić pewne rzeczy przed osiągnięciem starości.

Mówię trochę z przekąsem i autoironią, ale nawiązując do listy 10  niewiele mi się udało.

Obejrzałem bajki Disneya, ale nie wszystkie. Bawiłem się przy tym dobrze i spędziłem świetnie czas. Bardzo szybko nauczyłem się cyrylicy (i bardzo szybko ją zapomniałem, ale ćśś). Kolejne wyzwania to pasmo małych porażek, jednak nie przejmuje się tym zbytnio. Samochodem pojechać pojadę, ale bez licencji, więc niewiele mi to da, a filmy o Harrym Potterze obejrzałem dokłanie 1,5, a i tak super się przy tym bawiłem. O książce dużo myślałem i mało pisałem. I patrząc po moich dokonaniach łatwo można domyśleć się, że moje życie to wciąż jeden wielki chaos.

Taki mały update z mojej bucket list. Ale pewnie nikogo to nie obchodzi, a więc co mi dały 18 urodziny?
Absolutnie nic.
Alkoholu nie pije, papierosów nie pale, a mojego dowodu osobistego nie widział nikt poza moją babcią. Nie upijam się, nie opuszczam w nauce i nawet w pełnoletność wszedłem na trzeźwo.
Myślę, że jeszcze bardziej zdziecinniałem i jeszcze bardziej boję się jutra.
Odczuwam już pierwsze odznaki starości i z pewnością mogę mówić, że jestem starej daty.
Wciąż próbuje się przełamywać, no bo żyć jakoś trzeba, ale wciąż mi to nie wychodzi.

Mimo, że jest jak było i będzie, jak będzie to 5 października był pewnego rodzaju kamieniem milowym. Bałem się tej daty i jak najbardziej chciałem jej uniknąć, mimo, że wiedziałem, że nic ona nie zmieni w moim życiu.
Myślę, jednak, że mając dowód tożsamości w kieszeni i osiemnaście lat na karku życie jest trochę inne. Ja jestem trochę inny.

teraz

"Jeśli jedną nogą tkwisz w przeszłości, a drugą w przyszłości sikasz na teraźniejszość"

Taką ładną metaforę usłyszałem od pewnego jutubera, nie będę zgadywał, ani szukał. Ważne jest dobitne i dające do myślenia przesłanie, które opisuje moje życie. Teraz i zawsze.

Odkąd pamiętam martwię się przeszłością i nieustannie myślę o przeszłości. A przy okazji zatracam teraźniejszość, przez co przeszłość staje się jeszcze bardziej demoniczna, a przyszłość coraz bardziej niepewna.
Sam sobie zatruwam życie i doskonale o tym wiem.

Zapominając o tym co jest teraz zabieram sobie wiele szans i dróg rozwoju. Nie stoję w miejscu. Cofam się.
W momencie, gdy Ty nic nie robisz, a świat pędzi do przodu miejsce, w którym byłeś wczoraj jest już dawno nieaktualne.
Życie to wyścig, który wymaga od ciebie, że będziesz coraz szybszy, sprawniejszy i lepszy. Z każdą chwilą powinieneś pokonywać słabości i przekraczać kolejne granice.
Czy to jest złe? Nie. Trudne? Jak najbardziej.

Mój problem polega na tym, że się boję.
Czego się boję?
Boję się przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Boje się życia.
To co było zatruwa mi teraz i jutro. Doskonale o tym wiem.
Jednak wiedzieć, a żyć to zupełnie dwie odrębne sprawy.

Wydaje mi się, że trzeba pogodzić się z przeszłością. Nie zapomnieć. To nic nie da. Po prostu ją zaakceptować. Ważne, żeby polubić siebie. Odpuśćmy sobie miłość, ale traktujmy się jak dobrego kolegę - wybaczajmy, wymagajmy i motywujmy do dalszego działania. Musimy pogodzić się z naszymi wadami i przyznać się do zalet. Co nie jest takie łatwe jak może się wydawać. A co najważniejsze zmieniamy się. Kreujmy od nowa i odnajdźmy formę, która jest dla nas najbardziej odpowiednia.

Chociaż co ja tam mogę wiedzieć.
Wciąż sikam na teraźniejszość.

Łatwo sobie mówić.
Gdy słyszy się takie porównania naturalnie można przyznać rację. Trudno nie zgodzić się z cytowanym przeze mnie zdaniem. Trudniej jest zmienić swoje życie - po prostu trudno jest dobrze żyć.