środa, 22 marca 2017

maria skłodowska-curie

A więc postanowione.
Trochę tu zbyt barbarzyńsko, więc trzeba odświeżyć formułę i wprowadzić nutkę (pop)kultury (taki żart he he he, barbarzyństwo i kultura.. no tak).
Tak na serio chciałbym raz na jakiś czas, totalnie nieregularnie poruszać tematy totalnie niezwiązane charakterystycznymi dla mnie, pseudofilozoficznymi wywodami.
A dzisiaj w myśl staropolskiej zasady: "Nie znam się, więc się wypowiem", więc opowiem o filmie, czyli o jednym z niewielu elementów kultury popularnej, którego praktycznie nie dotykam. Ale ostatnio się nawracam, więc no.






Maria Skłodowska-Curie, według mnie jedna z najwybitniejszych postaci historycznych. Polka, a przede wszystkim naukowiec muszący poradzić sobie w niesprawiedliwym świecie, każdego dnia udowadniając własną wartość. Pozwolę sobie pominąć biografię autorki i przejść od razu do omawiania filmu. Mam nadzieję, że uda mi się zawrzeć pewne elementy z życia Curie po drodze.

Zacznę od tego, że według mnie Karolina Gruszka genialnie spisała się w roli Skłodowskiej. W moim wyobrażeniu Curie była zimną, niedającą się ponieść emocjom postacią. Nie tyle nieczułą, jak starającą ukryć w sobie wszelkie uczucia, po to by nie ukazać jakiejkolwiek słabości. Nie można zapomnieć, że noblistka w swoim życiu wiele przeszła i nie poddała się przy pierwszej lepszej okazji. Z godnością przeżyła nawet najcięższe momenty swojego życia i dlatego doszła tam, gdzie doszła. I według mnie Gruszka idealnie to ukazała. Przez znaczną część filmu była zimna, ale nie nijaka. W momentach z Piotrem Curii, a później z Paulem Langevin od aktorki emanowało delikatne ciepło, radość, która nie była, aż tak zauważalna. Jednak w gorszych momentach z życia Curie od Gruszki niema bił ten smutek i żal. Pomimo, że sposób gry aktorki nie zmieniał się diametralnie, wciąż zachowywała obojętność, charakterystyczną na Skłodowskiej. Grusza idealnie ukazała w sposób niewerbalne ludzkie emocje i za to wielki ukłon dla niej.

Chciałbym przybliżyć także postać Bronisławy Dłuskiej graną przez Izabelę Kunę. W odróżnieniu od Karoliny Gruszki, tę aktorkę w jakiś sposób znam. Może nie jestem fanem jej filmografii, ale po prostu jej gra aktorska i sposób bycia jest na tyle charakterystyczny, że zastanawiałem się jak poradzi sobie w tym filmie. Bałem się, że będzie to kalka z ról serialowych, ale Kuna na srebrnych poradziła sobie świetnie. Wydaje mi się, że idealnie odwzorowała siostrzaną miłość jaką Bronisława darzyła "Manię". Warto pamiętać, że to ona była jej największym wsparciem. Dzięki Dłuskiej Skłodowska w ogóle wyjechała do Paryża, mieszkała u niej, a po śmierci męża to właśnie siostra Bronisława nie pozwoliła, by Curie się załamała. Wydaje mi się, że w filmie to w bardzo dobrze wybrzmiało. Kuna w roli Dłuskiej przyjmowała dwa oblicza. Do otoczenia była dość zimna, przyjmowała dystans, a jednocześnie kokietowała. Jednak w kontaktach z Marią otwierała swoje serce i darzyła ją prawdziwym ciepłem i miłością.



Jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że według mnie zarówno charakterystyka, kostiumy i dobór aktorów stoją na bardzo wysokim poziomie. Izabela Kuna to wręcz kopia Dłuskiej. Może na dostępnych w internecie zdjęciach tego nie widać, jednak oglądając film (szczególności ujęcia portretowe z Kuną) widać uderzające podobieństwo między kobietami.
Wydaje mi się, że naprawdę producenci przyłożyli się do doboru i charakterystyki aktorów, bo przykład Kuny nie jest wyjątkiem. Sasha Crapanzano i Rose Montron to według mnie trafny wybór dla postaci młodej Irene Curie. Po przejrzeniu kilku zdjęć (nie koniecznie te pierwsze z Google grafika) widać, że Charles Berling to niemal kalka Piotra Curie, a Piotr Głowacki to trochę chudsza wersja młodego Alberta Einteina.
Co do kostiumów nie chcę się zbyt długo rozwodzić. Wystarczy chyba powiedzieć, że kocham filmy kostiumowe, a granatowe płaszcze to moja miłość (tak w filmie znalazło się kilka granatowych płaszczy).
Po za tym kilka stroi Curie zostało świetnie zrekonstruowanych, a wiele dobrze odtworzonych. Nawet porównując zdjęcia dostępne na filmweb.pl i Google grafika można odnaleźć wiele odpowiedników.



Przechodząc do fabuły filmu, to tutaj nie jest już, aż tak kolorowo. Zauważyć można pewne niespójności i wiele bezsensownych elementów.
Chciałbym powiedzieć, że Maria Skłodowska-Curie to film o silnych kobietach, ale nie mogę tego zrobić, bo historia przedstawiona przez scenarzystów ( Marie NoelleAndrea Stoll) zawiere kilka... odrębnych elementów. Potrzebne czy nie to już nie mnie oceniać.
Film obejmuje kilka lat z życia noblistki. Akcja rozpoczyna się  6 grudnia 1904 w dniu narodzin trzeciej córki Curie, Ewy, a kończy się w 1911 podczas gali z okazji rozdania nagrody Nobla. Tak naprawdę widz poznaje Skłodowską w bardzo statecznym i spokojnym życiu kobiety. Jest ona wówczas szczęśliwą matką, żoną i noblistką, posiada już na swoim koncie pierwszą statuetkę. W filmie nie ma żadnego wprowadzenia, a wcześniejsze życie kobiety nawet nie jest wspomniane. Jakby go nie było. Jak dla mnie to jeden z największych mankamentów tego filmu. Miałem nadzieję, że dostaniemy pełny przekrój życia Curie. Może nie bardzo szczegółowy, ale przynajmniej z najważniejszymi elementami od chwili jej narodzin, aż do momentu śmierci. Wiem, że byłaby to dość duża i wymagająca produkcja, ale myślę, że rodzina Skłodowskich, sytuacja polityczna tamtego okresu i sama Maria to na tyle ciekawe elementy, że zasługują na pewny hołd.
Wydaje mi się, że film ten w dobry sposób kreuje przedstawiane postacie. Może widz nie zżywa się z bohaterami (nie wiem, czy w filmach biograficznych to w ogóle możliwe), ale dobrze ich poznajemy. Curie ukazana jako silny naukowiec, pracoholik spędzający każdą chwilę w swoim laboratorium. Już pierwsza scena, kiedy Skłodowska jest w zaawansowanej ciąży kobieta ślęczy przy probówkach, a po narodzeniu córki jak najszybciej wraca do pracowni świadczy o jej pracowitości i przywiązaniu do odkryć nad którymi wciąż ślęczy. Pomimo, że kobieta twardo stąpa po ziemi i każdemu ukazuje się z jak najsilniejszej strony, zostało również pokazane, że Skłodowska była tylko człowiekiem i w domowym zaciszu także dawała ponieść się słabości.



Mój największy problem z tym filmem polega na tym, że nie mam pojęcia do kogo jest on adresowany. Nie zostało tutaj ukazane pełne życie Curie. Producenci nie skupili się nawet na jej naukowej karierze. Owszem Marię ukazano jako naukowca, ale jej praca została potraktowana po macoszemu. Oprócz tego, że w szopie trzymała sobie świecące kamyki nic więcej z tego nie wynika. Ciężko nawet zapamiętać za co dostała owe, dwie nagrody Nobla. Więc możemy całkowicie odpuścić tezę, że film został wyprodukowany w celach edukacyjnych.
Po za tym naprawdę mnie boli jaki czas został przeznaczony na przedstawienie romansu z Paulem Langevin. Zgadzam się, że wątek ten musiał być pokazany. Jest on wręcz kluczowy w biografii noblistki, ale smaczniej wyglądało by, gdyby został on przedstawiony w bardziej symboliczny sposób, a zaoszczędzony czas wykorzystać nieco lepiej.
Muszę także zaznaczyć, że w filmie pojawiły się także małe mrugnięcia okiem do osób, które już wcześniej znały biografię Curie (ekhm, czy m.in dla mnie). Wymieniać można dosyć dużo; wspomniane już wcześniej suknie Skłodowskiej, motyw roweru, który kilkakrotnie się pojawiał, scena, gdy mała Ewa zaczęła grać na pianinie, podczas, gdy matka płakała, miłosne schadzki małżeństwa Curie do domowego laboratorium.  A także nieco bardziej historyczne aspekty, np. magazyn La Latarne. Cieszę się, że takie sceny pozostały przedstawione, ale całkowicie nie zgrywa mi się to z resztą filmu.
Nawet po rozpisaniu kilku kwestii nie mogę znaleźć grupy odbiorczej, do której produkcja jest kierowana. Niby głównym motorem napędowym jest kariera Skłodowskiej, jednak nie jest ona zbyt dokładnie ukazana, po za tym całkowicie gryzie się to z niemiłosiernie przedłużonymi scenami romansu.



Bardzo, ale to bardzo boli mnie to, że polskość Curie została całkowicie pominięta. Po za sceną, gdy Skłodowska poprawia męża jak powinno się prawidłowo mówić jej nazwisko i (dosłownie) kilkoma zdaniami w języku polskim, w filmie nie ma nic wspomniane o naszym kraju. Nie czepiałbym się tego, aż tak, gdyby Curie nie była patriotką. Dobra może nie kochała ojczyzny całym sercem, ale w jakiś sposób o nią dbała. Uczyła dzieci języka polskiego (w filmie kompletnie nic o tym nie ma), wspierała finansowo bunty w Rosji przeciwko władzy, nienawidziła Niemców, założyła w Warszawie Instytut Radowy, do którego przekazała gram radu. Świadczy to o ogromnym przywiązaniu Skłodowskiej do ojczyzny. Zostało to tym bardziej zaniedbane ponieważ w filmie występował ogrom polskich aktorów i sprzyjało to okolicznościom, by ukazać podwójną naturę Curie - jako Polkę i mieszkankę Paryża. Nic z tym nie zrobiono.
Boli mnie też to, że siostry praktycznie rozmawiały jedynie po francusku. Polski spotykające się po jakimś okresie i będące na osobności mówią po francusku? Absurd.
(Tutaj moja mała nadinterpretacja, można spokojnie pominąć)
W produkcji została ukazana również pewna dwuznaczność. Podczas sceny gdy siostry Skłodowskie rozmawiały i Bronisława namawiała Marię do powodu do ojczyzny Curie się oburzyła i powiedziała, że ją i dzieci lepszy los czeka we Francji (oczywiście nie pamiętam dokładnych słów aktorek). Jeżeli tę scenę połączymy z niewielką liczbą momentów, gdy Gruszka mówi po polsku można wywnioskować, że Curie wręcz czuła niechęć do Polski. Jednak nie chcę nic tutaj naditerpretować, więc zostawię to tak jak jest. 



Na sam koniec chce powiedzieć, że montaż w tym filmie jest okropny. Beznadziejny i najgorszy jaki w życiu widziałem. Pomimo, że wiele scen jest świetnych, idealnie nadających się do namalowania to postprodukcja wypada słabo. Mamy tutaj dziwne nakładanie się obrazów, jakby była to prezentacja multimedialna, a nie film. A zabieg ten powtarza się nagminnie. Mamy też inne, bezsensowne sposoby łączenia scen, jakieś dziwne podziały obrazów. Zauważyć można niezrozumiałe ruchy kamerą (jedna scena kamera się przybliża, za chwilę oddala i znowu przybliża). Muszę też zaznaczyć, że barwy w tym filmie są... dziwne (tak wiem, zbyt wiele słowa "dziwne" w tym akapicie, już nie będę). Szczególnie sceny w plenerze, wówczas obraz jest zbyt jaskrawy i nienaturalny. Wręcz wyjęty z obrazu Mehoffera.

"Maria Skłodowska-Curie" był najbardziej wyczekiwanym przeze mnie filmem tego roku. Trudno powiedzieć, że się zawiodłem, ale na pewno produkcja nie zdołała sprostać moim oczekiwaniom. Myślę, że jest tutaj tyle samo wad, jak i zalet. Ten film jest tak samo dobry, jak i zły. Mamy świetnych aktorów, piękne stroje, dobrą fabułę i piękne wnętrza. Jednocześnie błędy montażowe, bezsensowne sceny i wiele okropnych scen, nad którymi nie chcę się rozwodzić. Miałem nadzieję, że Francuzi robią lepsze filmy, niż Polacy, ale trochę się przeliczyłem.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz